Kiedy się urodziliście? Czy w okolicy lat 90.? Jeśli tak to z pewnością ten czas wspominacie z lekką nostalgią. Mimo że wówczas nie było zbyt kolorowo, dzieciństwo spędzone w tym okresie, dobrze się kojarzy.
Przede wszystkim to jak dzieciaki spędzały czas. Wszystkie maluchy bawiły się razem i praktycznie całe dnie spędzały na dworze. Któż z Was nie chodził po drzewach, nie grał w dwa ognie czy w kwadraty lub nie bawił się w chowanego czy podchody? Już po samym wymienieniu tych aktywności można się uśmiechnąć pod nosem. Pamiętam swoje ulubione drzewa, na których budowaliśmy domki i się bawiliśmy. Całą grupą dzieci z osiedla braliśmy piłkę i graliśmy w dwa ognie. Teraz już nawet dobrze nie pamiętam zasad tej prostej zabawy. W kwadraty zazwyczaj grali chłopcy, ale ja również lubiłam do nich dołączyć, mimo że nie byłam w tym tak dobra jak oni. Pochody to chyba najlepsza zabawa z dzieciństwa. Dzieliliśmy się na dwie drużyny i omawialiśmy obszar, gdzie miała odbywać się gra. Pierwsza drużyna wyruszała kilka minut wcześniej, druga dopiero po jakimś czasie. Zabawa polegała na pozostawianiu „znaków” drużynie przeciwnej. Trzeba było rysować strzałki, wykorzystywać różne przedmioty do pozostawienia kierunku poszukiwania dla tych, którzy należeli do poszukującej drużyny. Gra kończyła się, gdy udało się znaleźć pierwszą grupę. Wówczas można było zamienić się rolami.
Przypominam sobie także jak bawiliśmy się w „palanta” – świetna zabawa w samym środku naszego parku, przy którym mieszkaliśmy. Wierzba wyznaczała środek boiska. Oczywiście dzieliliśmy się na dwie drużyny. Do tej zabawy niezbędny był nam kij – tak zwany palant. W wyznaczonym miejscu zawodnik podrzucał piłkę i uderzał w nią kijem. Zadaniem przeciwników było jak najszybsze złapanie piłki i odrzucenie jej w miejsce, z którego została wyrzucona. W tym czasie kolejni zawodnicy zdobywali bazy. Zabawa przypominała współczesny, amerykański baseball. Ogromne emocje były wzbudzane wtedy, gdy piłka wpadła do pobliskiego śmietnika, wówczas drużyna mogła zdobyć ogromną ilość punktów.
We wspomnieniach pamiętam kilka, a nawet kilkanaście zabaw przy trzepaku. Wspinaliśmy się na niego i robiliśmy najróżniejsze figury. Trzepaki były wówczas częścią każdego osiedla, a dziś ciężko je spotkać. Ale to jeszcze nie koniec pomysłowości dzieci z tamtego okresu, gdzie nie było zbyt wielu placów zabaw. Rysowaliśmy gry na ulicach i chodnikach, w ten sposób graliśmy w klasy i inne wyliczanki. Ściana wysokiego budynku służyła nam za idealne miejsce do grania w tak zwanego „króla” – przeskakiwanie przez piłkę, która wcześniej odbiła się od ściany. Do tego dochodzi jeszcze oczywiście gra w gumę – co to były za emocje! Wyjmowana i trójki – to moje ulubione gry.
Ciekawe, czy teraz dzieci też znają te zabawy? Jak myślicie?